Gorąca
woda, żar lejący się z nieba, zimne drinki. Żyć - nie umierać. Tak jest w
Tunezji na wycieczce zorganizowanej. Cały tydzień spędzony w kurorcie może się
jednak dość szybko znudzić. Czy warto do tak pięknego kraju jechać na
permanentne, hotelowe lenistwo pod palmami, czy też może jednak wysilić się
odrobinę i zaznać nieco klimatu miejscowych sklepów, straganów, restauracji,
środków transportu i zobaczyć, jak żyją miejscowi? To drugie - zdecydowanie
ciekawsze!
Drogi dojazd
Do
Tunezji niełatwo dostać się z pomocą taniego przewoźnika. Zdarzają się co
prawda wolne miejsca w lotach czarterowych, ale czasem ich ceny są tak wysokie,
że bardziej opłaca się wykupić pobyt z noclegami. Dlatego zdecydowaliśmy się na
taką właśnie formę. I trzeba przyznać - to wielka wygoda, ale tak długi pobyt w
jednym hotelu może przyprawić o zawrót głowy. Choć to z pewnością zależy po
prostu od tego, co kto lubi.
Susa
Trafiliśmy
do hotelu w Susie, który był podzielony na dwie części - główny kompleks i
część klubową. Wykupiliśmy noclegi w tej drugiej, gdzie było nieco taniej, ale
wciąż mieliśmy pełny dostęp do oferty „all inclusive”. Część klubowa w praktyce
polegała na tym, że nocowaliśmy w tym samym kompleksie hotelowym, ale mieliśmy
niezależne wejścia do pokoi, których w części klubowej było kilkanaście. Była
tego jedna wielka zaleta: nie musieliśmy czekać na windę, żeby dostać się do
naszego pokoju. Wszystko mieliśmy więc pod ręką i nie marnowaliśmy czasu w
kolejkach do wjazdu na górę. A zatem mieszkanie w głównym kompleksie mogło
oznaczać przede wszystkim: drożej, a niekoniecznie lepiej.
Susa
to dość ciekawe miasto, ale da się je podsumować w dwóch punktach: ładna plaża
i ciekawa medyna, w której można kupić wszystko. Oczywiście za wszystko też
trzeba płacić. Spotkaliśmy pana, który przyniósł ze sobą starą wagę i za drobną
opłatą oferował usługę zważenia. Medyna to także sklepy z pamiątkami i tłumy
turystów, co oczywiście zmniejsza atrakcyjność tego miejsca. Zwiedzaniu Susy
poświęciliśmy mniej więcej pół dnia.
Plaże
Susy - choć ładne, są mocno zaludnione. My trafiliśmy do Tunezji na przełomie
września i października - w czasie, gdy sezon już się kończył. W niektórych
hotelach, w tym w naszym, turystów było jednak niemal tak dużo, jak w sezonie.
A naszym celem było raczej unikniecie
tłumów. Można sobie tylko wyobrazić, jak sytuacja wygląda w miesiącach letnich.
Znużenie?
A
więc zwiedzanie Susy, plażowanie, bieganie i oczywiście rozrywka dostarczana
przez hotel (aerobik, siłownia, jedzenie i alkohol „do oporu”). Ileż czasu
można tak wypoczywać? My już po jednym pełnym dniu zapragnęliśmy czegoś więcej
od tego wyjazdu. Dlatego zaczęliśmy rozglądać się za jakimiś innymi formami
wypoczynku. Nasza rezydentka stanowczo odradziła nam wynajęcie samochodu ze
względu na niebezpieczne drogi i nieuważnych kierowców. Do dzisiaj żałujemy, że
jej posłuchaliśmy. Ale oczywiście, bo jakże inaczej, zaoferowała nam dwudniowy,
bardzo intensywny objazd po Tunezji, w czasie którego mieliśmy zwiedzić dosłownie
wszystko. W innej ofercie była też zajmująca pół dnia „przejażdżka” jakimś
statkiem pirackim i jednodniowa podróż do Kartaginy. Najbardziej atrakcyjny
wydał się nam dwudniowy objazd po kraju, i na to też zdecydowaliśmy się. Statek
odpuściliśmy, a w przypadku Kartaginy zdecydowaliśmy, że pojedziemy na własną
rękę.
Tunis, Kartagina, Sidi Bou Said
Z
samego rana na stacji kolejowej w Susie kupiliśmy dwa bilety do Tunisu. I
ruszyliśmy w drogę nowoczesnym, klimatyzowanym, pędzącym momentami nawet 130 km/h pociągiem. Stacja
kolejowa w Tunisie jest bardzo ważnym punktem na mapie miasta. Ale to nie cel
naszej podróży. Ze stacji przeszliśmy się do tamtejszej podmiejskiej kolei,
która swoim wyglądem przypominała metro, choć naziemne. Dzięki niej dostaliśmy
się najpierw do malowniczej miejscowości Sidi Bou Said, którą warto zwiedzić.
Niewielkie, białe domy z niebieskimi okiennicami i pięknie zdobionymi drzwiami
stwarzają niepowtarzalny klimat, a wąskie ulice zachęcają do tego, aby schronić
się w cieniu domów przed słońcem. Po dwóch godzinach spaceru zdecydowaliśmy, że
wsiądziemy w kolejkę do Kartaginy.

Dystanse
między miejscowościami są bardzo niewielkie, dlatego podróż między jedną a
drugą zajęła dosłownie kilka minut. Kartagina rozciąga się na obszarze kilku
stacji podmiejskiej kolei. Na muzeum składa się natomiast kilka punktów, które
można zwiedzać na podstawie jednego biletu. Jedno jest pewne: warto je
zwiedzić, bo każde z nich kryje coś niepowtarzalnego, a i przy okazji można
przekonać się o ogromie i potędze ówczesnej cywilizacji. Nam wystarczyło czasu
na główny kompleks muzeum i na termy Antoniusza, ale już sam spacer ulicami
Kartaginy pokazuje, że ruiny można spotkać na każdym kroku i że niejednokrotnie
osoby budujące nowe domy na poziomie wykopu piwnicy natrafiają na ruiny.
Tunis
z kolei to miasto bardzo ciekawe i różnorodne, pokazujące świat arabski, ale i
czasy kolonializmu z dzielnicą francuską, gdzie architektura łudząco przypomina
Europę Zachodnią. W mieście jest też ciekawa medyna, meczety, pałace oraz
rzymskokatolicka katedra, którą też warto zobaczyć.
Pomysł
zwiedzenia Kartaginy na własną rękę ma swoje plusy i minusy: w naszym wypadku
podróż okazała się o połowę tańsza w stosunku do zorganizowanego wyjazdu, który
został nam zaproponowany w hotelu, uniknęliśmy też tłumów turystów i - co dla
nas było plusem - musieliśmy sami odkryć po kawałku rozległe skarby, jakie
kryją miejscowości na trasie Tunis - Sidi Bou Said.
Na Południe



Kolejny
punkt pobytu - wykupiona na miejscu wycieczka dwudniowa na południe od Susy -
był rzeczywiście bardzo atrakcyjny. Zwiedzaliśmy m. in. Kairouan, El-Jem,
Tamerzę, Douz, Matmatę oraz inne miejsca, których nie sposób wymienić. Mieliśmy
okazję zwiedzić prawdziwą oazę, oglądać wodospady, odwiedzić rodziny żyjące w
domach wykutych w skałach, wdrapaliśmy się na wzgórze, z którego widać już
Algierię, jeździliśmy jeepami po pustyni, dotarliśmy do miasteczka, w którym
kręcono „Gwiezdne Wojny”, oglądaliśmy wschód słońca nad słonym jeziorem
okresowym, głaskaliśmy pustynne fenki i obowiązkowo mieliśmy zaplanowaną podróż
wielbłądem. Atrakcji było tyle, że momentami traciliśmy orientację, w którym
miejscu się znajdujemy. Tego było po prostu tak dużo, że nikt niczego już nie
ogarniał, co nie zmienia faktu, że było ciekawie. Znacznym minusem tej podróży
było to, że nasz pilot obrał standardową trasę, a więc w każdym miejscu, do
którego dojeżdżaliśmy, było już mnóstwo autokarów, z których wysiadali ci sami
ludzie, których już widzieliśmy we wcześniej zwiedzanym miejscu. Ciekawostką
jest to, że w miejscu, gdzie nocowaliśmy w trakcie naszej dwudniowej wycieczki
(nie pamiętam nazwy miejscowości), leciała słona woda z kranu! Mimo że hotel
miał wysoki standard, to nie dało się w nim porządnie wykąpać, ponieważ słona
woda odbiera uczucie świeżości. Ale miejscowi z tym sobie radzą. Problem
polegał na tym, że hotel znajdował się w rejonie słonych, okresowych jezior....
Ale dla turysty to też atrakcja!
Po
bardzo wyczerpującej podróży objazdowej powróciliśmy do naszego hotelu. Byliśmy
jednak tak zmęczeni tym bardzo intensywnym zwiedzaniem, że tylko jedliśmy,
piliśmy, leżeliśmy i właściwie tyle. I nadszedł czas powrotu do domu.
Wniosek
jest jeden: Zorganizowana wycieczka nie jest naszym ulubionym sposobem, na
spędzanie wolnego czasu poza domem Oczywiście, tak też można wypoczywać, ale
wtedy albo się leży, albo wykupuje wycieczki po dość wysokich cenach, w ramach
których trzeba biec z językiem na brodzie, żeby „zaliczyć” każdy kolejny punkt
programu. Tak więc nawet jeśli mamy mix - czyli relaks przy hotelu połączony z
intensywnym zwiedzaniem - narzucone dla ogółu tempo po jakimś czasie (nieważne
czy intensywnie, czy spokojnie) zaczyna nużyć lub męczyć. Tracimy uczucie
panowania nad swoim czasem. Przewidywalność dnia - o ile stwarza na co dzień
poczucie bezpieczeństwa - na wyjeździe bywa wręcz frustrująca i wzmaga niedosyt
przygody.

Jak
do tej pory to była nasza jedyna wycieczka z biura podróży i na razie nie
zanosi się na to, aby były kolejne. W zorganizowanym wyjeździe plusem dla
niektórych mogło być to, że bus kolejno odhaczał po swojej trasie najważniejsze
punkty i każdy miał pewność , że nic godnego obejrzenia nie zostanie pominięte.
Ale czy zawsze musi o to chodzić w podróżowaniu - aby zobaczyć jak najwięcej, w
jak najkrótszym czasie? Na to pytanie odpowiedzieliśmy sobie w czasie podróży
po Tunezji.
Naszym
zdaniem
Zalety
podróżowania z biurem podróży:
-
Wygoda: to przede wszystkim dojazd pod same drzwi hotelu i pewny nocleg, pomoc
rezydenta i obsługi hotelowej, przetarte szlaki i możliwość zapewnienia sobie
względnej pewności co do standardów, w jakich przyjdzie nam spędzać czas, w
wersji All inclusive : nie trzeba troszczyć się o jedzenie, picie, w tym
alkohol
-
Oszczędność czasu, którego nie tracisz na planowanie, lub prostowanie
nieprzewidzianych sytuacji. Dla osób, które żyją w ciągłym biegu, może to być
dobra opcja na przestawienie trybu życia i jedyna opcja, kiedy naprawdę mogą
odpocząć. Nie oszukujmy się – w zależności od indywidualnych potrzeb, taki
wyjazd stanowi często jedyną szansę, żeby choć na chwilę zapomnieć o tym czym
jest stres, obowiązek i konieczność podejmowania decyzji.
- Różne
formy animacji dla turystów zapewniane przez organizatorów. W zależności od
oferty możemy mieć cały wachlarz atrakcji sportowych w jednym miejscu: od jogi
na plaży, aerobiku w wodzie, po sztuki walki i naukę tańca. To też czas, kiedy
możemy zadbać o swoją aktywność fizyczną i kondycje lub przekonać się do zmiany
nawyków i stylu życia, choć wieczne jedzenie od tego odciąga.
- Jeżeli
brakuje nam towarzystwa innych, lub podróżujemy sami, łatwo możemy znaleźć
jakiegoś kompana wśród turystów (zbliżają zwłaszcza objazdowe wycieczki - kiedy
grupa ma wspólny cel), nawet jeżeli nie mamy zamiaru zawierać głębszej
znajomości, możemy poćwiczyć nasze kompetencje społeczne, poznać ciekawą
historię lub po prostu uniknąć nudy (uwaga - nie jest to zawsze plus dla tych,
którzy przyjechali pobyć trochę sami)
-Nikt nie trzyma nas na siłę w hotelu, jeśli
chcemy sobie urozmaicić wyjazd, mamy do wyboru wycieczki fakultatywne lub
wypady na własną rękę. Oczywiście to wiąże się z dodatkowymi kosztami, ale dla
chcącego urozmaicić sobie podstawą ofertę wycieczki zawsze się znajdą dodatkowe
opcje i możliwości i taki typ wyjazdu może stanowić przygodę
Wady
podróżowania z biurem podróży:
- W
podstawowej ofercie zwykle tylko pobyt i wyżywienie. Na miejscu dopiero okazuje
się, do ilu rzeczy jeszcze będziemy musieli dopłacić.
- Jeśli
byliśmy już tak leniwi, żeby: nie sprawdzić wcześniej biura podróży, opinii o
wybranym hotelu, czy dokładnie się zapoznać z regulaminem oferty, to możemy się
narazić na jeszcze większe „niespodzianki”, niż byśmy nawet przypuszczali.
Wyjazd zorganizowany nie zwalnia nas z pewnych obowiązków. Nadal należy
zachować rozwagę i czujność, jakkolwiek piękne by to było, Nie da się
całkowicie „wyłączyć myślenia na czas wakacji ;)
-
Czas niby upływa swobodnie, ale zanim się obejrzymy, zaczynasz pilnować stałych
godzin narzuconych posiłków, programu atrakcji, spotkań z opiekunem wycieczki.
Nagle okazuje się, że pilnujemy czasu, chociaż teoretycznie nie musimy.
Natomiast jeśli wykupi się wycieczkę objazdową (która jest dwukrotnie droższa
niż podróż na własną rękę, ale za to naszpikowana po brzegi atrakcjiami),
jesteśmy wręcz niewolnikami czasu, bo nikt na nas nie będzie czekał, a całość
jest uzależniona od programu i przewodnika. Otrzymujemy sporą dawkę informacji
w bardzo krótkim czasie, często niewiele z tego wynosząc. Zwiedza się jego
oczami i trzeba trzymać się jego zaplanowanych ram czasowych.
-
Brak kontaktu z autochtonami. Z miejscowymi porozmawia się tylko albo na
stołówce, albo na targu, bo turyści trochę automatycznie izolują się od
mieszkańców miasta spoza kompleksu hotelowego.
- Jest
się notorycznie naciąganym przez pilotów, rezydentów i przewodników na sklepy z
pamiątkami u ich zaprzyjaźnionych sprzedawców.