piątek, 23 sierpnia 2013

480 km na rowerze w niecałą dobę. To też rewelacyjna podróż! Trudna, ale warto...



Jeden z nich wychowywał się na kolarzówce, a drugi pokochał rower nie tak dawno. Trenują jednak solidnie. Dowód - dzięki sile w nogach i mocnej psychice zrealizowali swój cel - przejechali 480 km na rowerze w ciągu niecałej doby. Taki dystans - włączając błądzenie - pokonali Karol i Bartosz - siedlczanie, którzy znaleźli nietypową formę spędzenia krótkiego wycinka wakacji. Pojechali rowerami z Siedlec do Zakopanego. A jechali dzień i noc. Właściwie noc i dzień. Potem nawet już nie mogli spać...

- Chcieliśmy zobaczyć Tour de Pologne na żywo - mówią. Karol widział wyścig już co prawda cztery razy, ale dla Bartosza to było przeżycie. - Wygląda to fenomenalnie. Kolarze rozpędzają się do prędkości 100 km/h, a przy tej prędkości piją, wyciągają jedzenie, a nawet się przebierają. Na miejscu wybraliśmy takie momenty, żeby zobaczyć m. in. jak podjeżdżają pod Gliczarów, gdzie jest około 23 proc. nachylenia. Odcinek krótki, ale tak stromy, że niektórzy mają tam problem, aby podejść. To wieś, która słynie z tego, że ma słynny podjazd W tym małym lasku ustawia się kilkaset osób wymalowanych w barwy Polski i wszędzie są porozrzucane rowery. Kolarze - amatorzy przychodzą pokibicować i popatrzeć. I nawet dla samych takich momentów było warto! - mówią zgodnie Bartosz i Karol.

Przygotowania

Właściwym celem ich podróży była Bukowina Tatrzańska, bo to właśnie tam zorganizowali sobie noclegi. - Zakopane jest jednak trochę bardziej rozpoznawalne - śmieją się. - To był taki chwyt medialny. Na przygotowanie się do wyprawy mieli sporo czasu. Bartosz wcześniej zrobił listę i pakował się prawie przez tydzień. Podobnie z przystosowaniem roweru do trasy. Przygotowywał go przez jakiś czas. Inaczej Karol. Za przygotowania wziął się w ostatniej chwili. Na kilka godzin przed odjazdem robił poważne poprawki techniczne w rowerze. Pakował się również bez dużego wyprzedzenia. Jednak - jak się później okaże - to Karol o niczym nie zapomniał...

Przygotowania nie pozwalały wyspać się w noc poprzedzającą wyjazd. No i emocje. W sumie - łącznie z jazdą - wyszło ponad 36 godzin bez snu. - W ostatnich chwilach dokupiłem części do roweru. Na szczęście jechaliśmy i dojechaliśmy bez żadnych problemów technicznych - mówi Karol. A jeszcze trzeba było się zapakować w samochodzie, w którym jechało troje naszych pilotów. - Wszyscy zabraliśmy ze sobą mnóstwo bagażu, trzy osoby wsiadły do samochodu, a do bagażnika poszły bagaże pięciu osób. Bagażnik na szczęście się domknął. Jedyny problem, jaki dostrzegli już po dojechaniu - w Bukowinie, to fakt, że Bartosz zapomniał butów. - Wziąłem tylko buty kolarskie. Przecież zawsze jak gdzieś się jedzie, to ma się buty na nogach. I tutaj też miałem buty, ale na miejscu zauważyłem, że takie, w których przecież nie mogę chodzić. Przypomniałem sobie o tym dopiero po przekroczeniu progu naszego pensjonatu. Na szczęście Karol poratował - śmieje się Bartosz.

W drodze

Połowy trasy nie widzieli, bo było ciemno. Zaczęli co prawda w deszczu, ale zanim faktycznie z Siedlec wyjechali, padać na szczęście przestało. - Czekała na nas grupka ludzi w centrum Siedlec. Zrobiła się fajna temperatura, nie było upału. Świeże powietrze - warunki idealne. Akurat trafiliśmy z momentem, kiedy nie było upałów. Znajomi odprowadzili nas do Rakowca, a jedna osoba na jakimś starym rowerze do Domanic. To było bardzo fajne! - relacjonuje Karol. Dalej jechali już sami. Mieli przed sobą pilotów w samochodzie, którzy jechali przodem i informowali o trasie. Auto dojeżdżało do celu i czekało na nich. Pierwszy postój zrobili w Dęblinie. Do tej miejscowości przejechali łącznie około 100 kilometrów. - Pierwszy postój, pierwsze posiłki, wymiana bidonów. Byliśmy tam już po północy. Posiedzieliśmy z 15 minut. Pierwsze założenia były takie, żeby postoje były krótkie. To się trochę w międzyczasie rozmyło i postoje były nieco dłuższe, bo zmęczenie dawało się we znaki - tłumaczy Karol. Jednak pierwszy etap przejechali dość szybko.


Z Dęblina ruszyli na Ostrowiec Świętokrzyski. W Ostrowcu mieli na liczniku już około 180 km. Tam już zaczęło się rozjaśniać, a to już było spore ułatwienie, ale wtedy też zrobiło się bardzo zimno. Dlatego przez około dwie - trzy godziny jechali w rękawicach. Założyli też nogawki i rękawy. Dopiero po kolejnych stu kilkudziesięciu kilometrach, gdy zatrzymali się na obiad, przerzucili się na letnie stroje. - Gdy jedzie się rozgrzanym i zrobi się chwilowy postój, to organizm szybko się wychładza - mówi Bartosz.

Wschodzące słońce podbudowało chłopaków na dalszą trasę, ponieważ - jak mówią - jazda nocą powoduje, że patrzy się tylko w jeden punkt i trzeba się mocno skupiać oraz podwójnie walczyć ze zmęczeniem. Jednak kolejne kilometry były dość trudne. - Im dalej jechaliśmy, tym dłuższe chcieliśmy mieć postoje. Na ostatnich postojach myśleliśmy: dobra, spokojnie, mamy czas, możemy odpocząć. Bliżej końca trasy okazywało się, że jednak będzie sporo pracy. Nie założyliśmy, że to będą aż takie góry i podjazdy - wyjaśnia Bartosz.

Zmęczenie wynikało właśnie przede wszystkim z ukształtowania terenu. Bardzo ważna była psychika. Nawet zamienienie paru słów z ekipą z samochodu pomagało w dalszej motywacji. Przed trzechsetnym kilometrem dołączył do kolarzy kolega z samochodu i przejechał z nimi ok. 60 km. - To nas trochę pociągnęło, bo po kilkuset kilometrach ciężko było utrzymać średnią prędkość 30 km/h. To przede wszystkim zadziałało jako motywacja do dalszej jazdy - mówią.Karol i Bartosz różnie znosili zmęczenie i jazdę. Karol wpatrywał się w asfalt, a Bartosz w czasie jazdy pisał sms-y, aktualizował statusy na Facebooku, włączał muzykę.

Niedługie błądzenie

W czasie jazdy pojawił się problem - kolarze skręcili w niewłaściwą trasę, przez co zrobili dodatkowych kilkadziesiąt kilometrów. Mieli co prawda nawigację w telefonie, ale ich piloci pisali sms-y o zjazdach, zakrętach, charakterystycznych obiektach - tak żeby orientowali się, gdzie są i którędy mają dalej jechać. Tym razem pojawiła się jednak wpadka. Na szczęście tylko jedna, ale oczywiście wydłużyła trasę.

Bliżej - trudniej

Każdy kolejny kilometr przybliżający do Zakopanego był trudny. Ostatnie 80 km było ciężkie ze względu na podjazdy, a najgorzej było przez ostatnie 5 kilometrów. - Wyglądaliśmy blachy z napisem „Zakopane” za każdym zakrętem. Spoglądaliśmy na licznik co kilkanaście sekund, z nadzieją, że 5 km już minęło. Podobnie było z poszukiwaniem naszych pilotów samochodowych. Gdy wiedzieliśmy, że wjechaliśmy do wsi, w której na nas czekają, liczyliśmy, że od razu ich znajdziemy, a tu nagle okazywało się, że wieś ma kilka kilometrów. I trzeba było jeszcze się pomęczyć - mówią zgodnie kolarze.

Wreszcie dojechali. Padnięci. Wycieńczeni. Zmęczeni tak, że z wycieńczenia nie mogli spać. W sumie wyszło ok. 5 godzin postojów i 18 godzin jazdy. Dwa postoje dłuższe, a pozostałe były raczej krótkie. Nawet obiad im nie szedł. Dojechali... Na drugi dzień wstali o 6 rano - ze zmęczenia. Poszli po wodę do sklepu. Dopiero gdy się napili, wrócili i dalej odpoczywali. Po jakimś czasie już doszli do siebie. I wtedy mogli rozkoszować się Zakopanem, wyścigiem Tour de Pologne, Bukowiną Tatrzańską i wzajemnym towarzystwem. Bo poza nimi dwoma byli przecież jeszcze piloci. W Bukowinie pozostali jeszcze kilka dni.

Dopiero kolejny dzień pozwolił na normalne funkcjonowanie. Ale - jak zgodnie mówią - było warto. Karol patrzy na tę wyprawę jako jednorazowe, acz rewelacyjne doświadczenie, a Bartosz najzwyczajniej w świecie „wkręcił się”. Teraz chce jechać znacznie dalej - i na znacznie dłużej - bez auta, a z sakwami. Nie do Zakopanego, lecz na Bałkany...

1 komentarz:

  1. Ja jeżdżę bardzo dużo na wycieczki międzynarodowo rowerem. Ostatnio zastanawiam się czy nie warto byłoby sobie wyrobić EKUZ bo zapewnia jakąś tam ochronę z tego co czytam w https://www.ubezpieczeniaonline.pl/turystyczne/a/jak-uzyskac-europejska-karte-ubezpieczenia-zdrowotnego/10.html. Czy waszym zdaniem jest sens wyrabiać taką Kartę EKUZ?

    OdpowiedzUsuń