Dzień
6. Morze Martwe i okolice
W
sąsiedztwie kompleksu znajdują się ruiny bardzo starej synagogi z czasów
Bizancjum. Również robią wrażenie, szczególnie że odkryto wiele mozaik z jej
wnętrz.
Plażę
nad Morzem Martwym znaleźliśmy tuż obok En Gedi. Trzeba było zapłacić za
parkowanie. Spędziliśmy tam dokładnie dwie godziny. Atrakcja pływania w morzu
niesamowita! Szkoda tylko, że plaża jest skalista, a dno morza również
skaliste. Wiele osób miało pokaleczone ręce i stopy i ślady krwi znajdowały się
na plaży. Trzeba naprawdę uważać. Ale mimo wszystko wrażenie gigantyczne! No i
fakt, że w zasadzie przez gęste powietrze przedziera się obraz tego, co jest po
drugiej stronie morza, czyli wzgórza Jordanii. Jeszcze jedna ważna sprawa: to,
o czym piszą w przewodnikach - że pożałują ci, którzy do wody wejdą z
najmniejszymi zadrapaniami - jest prawdą. Podobnie z oczami. Szczypie aż słów
brakuje!
Po
odpoczynku nad Morzem Martwym ruszyliśmy dalej na południe - do Masady. Miejsce
znaliśmy z opisów w przewodnikach. I godzinami otwarcia z przewodników się
wyraźnie zasugerowaliśmy. Jeden z naszych przewodników godzin nie podawał, a w
drugim była informacja, że poza sezonem otwarte jest do godziny 16. My byliśmy
5 minut po 15 i już niestety nas nie wpuszczono. Dlatego jedynie podziwialiśmy
widok pięknej twierdzy, kolei linowej, którą ci, co się załapali, wjeżdżali w
górę... W oczy rzucali się też ci, którzy zdecydowali się na wejście piechotą.
Szli sznurem jak mrówki. Natomiast w okolicy były piękne widoki na Pustynię
Judzką. Przynajmniej one zrekompensowały nam problemy z wejściem do Masady.
W
drodze powrotnej zauważyliśmy strzałkę, która wskazywała jakiś ciekawy obiekt.
Myśleliśmy, że będzie to dolina podobnej do tej w En Gedi. Jechaliśmy
samochodem pustynną drogą za jakimś autokarem, a właśnie ten autokar utwierdzał
nas w przekonaniu, że tam na pewno coś jest. I dojechaliśmy. Po pół godziny
jazdy dotarliśmy do obozu kempingowego. A przed nami jechał autokar z jakimiś
żołnierzami, którzy prawdopodobnie mieli mieć tam noc „w terenie”. Trochę się z
nas śmiali i mówili, że rzeczywiście, w okolicy są fajne doliny, ale na piesze
wędrówki, na co najmniej 2 dni i z mapą okolicy w ręku. A więc tą samą drogą
zdecydowaliśmy się na powrót. A w drodze powrotnej do Jerozolimy przegapiliśmy
jeden zjazd (już w samym mieście) i musieliśmy zawracać, po czym znów go
przegapiliśmy i potem zrobiliśmy dodatkowe 30 km, bo nie było gdzie
zawrócić. Ale trzecie podejście było bezbłędne. To był męczący, acz wspaniały
dzień.
Dzień
7. Aszkelon, Tel Awiw i... do domu!
Obierając
drogę powrotną do Tel Awiwu, postanowiliśmy wstąpić do jeszcze jednego miejsca
- Aszkelonu. W mieście można dość swobodnie porozumiewać się w języku rosyjskim
- gorzej nieco z angielskim. Główną atrakcją miasta jest piękna plaża i widom
na morze, ale to, co nas tam przywiodło, to park narodowy, na terenie którego
znajdują się ruiny starożytnych budowli. Do odwiedzenia tego miejsca zachęciły
nas trzy przewodniki, które mieliśmy ze sobą przez całą podróż. Jednak park nie
robi szczególnego wrażenia. Plusem jest to, że dzięki kartom miejskim udało się
nam wynegocjować zniżki studenckie (wejście było dość drogie), a na miejscu
można było pospacerować i zrelaksować się. Same ruiny - po zwiedzeniu Cezarei -
nie zrobiły już wrażenia. Zresztą znajomy Izraelczyk, który dowiedział się, że
zwiedzaliśmy Aszkelon, dziwił się, że akurat tam się jeszcze wybraliśmy, bo
według niego nic a nic tam nie ma do zwiedzania.
Po
zakończeniu zwiedzania Aszkelonu pojechaliśmy do Tel Awiwu, gdzie ulokowaliśmy
się w tym samym hostelu, w którym spędzaliśmy pierwszą noc. Czasu było już
niewiele, więc znaleźliśmy fajną restauracyjkę na zjedzenie kolacji,
spotkaliśmy się z dwojgiem znajomych, którzy w Tel Awiwie mieszkają, po czym
przygotowaliśmy się do podróży powrotnej. Potem położyliśmy się spać na dwie
godziny.
Na
lotnisko wyruszyliśmy około drugiej w nocy. Mieliśmy poważny problem z zapłatą
za tankowanie auta, ale na szczęście wszystko się udało. Droga na lotnisko była
o tyle nieprzyjemna, że padał deszcz. Z tego, co dowiedzieliśmy się po powrocie
do Polski, tuż po naszym wyjeździe nastąpiło poważne załamanie pogody -
najpierw powodzie, a chwilę później intensywne opady śniegu. A więc mieliśmy
wielkie szczęście z aurą w naszej podróży, bo padało tylko raz - w drodze
powrotnej na lotnisko.
Nie tak drogo!
Po
powrocie ogarnęliśmy sprawę kosztów. Cała wyprawa okazała się nieszczególnie
droga. Na bilety lotnicze w obie strony, wynajem auta, tankowanie, wyżywienie,
noclegi, wejściówki i pamiątki (czyli wszystko) wydaliśmy po około 2200 zł na
osobę. A z pewnością da się nieco taniej...
Warto zainteresować się kapitałem początkowym, ciekawy artykuł czytałem tu https://www.zus.info.pl/kapital-poczatkowy-w-zus/ i moim zdaniem jest to bardzo ważna kwestia.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny wpis. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTak daleko ja jeszcze nigdy nie byłam i muszę przyznać, że na pewno się kiedyś tam wybiorę. Jak dla mnie również zwiedzanie innych krajów przy pomocy samochodu jest fajne. Oczywiście gdzie nigdzie należy mieć winiety https://kioskpolis.pl/winiety-gdzie-je-kupic-i-ile-kosztuja/#kotwica1 i fajnie jest wiedzieć ile one kosztują oraz gdzie je kupić.
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia, wspaniałe widoki. W takich miejscach można nie tylko zwiedzać ale i aktywnie spędzać czas, jak i przy różnych zbiornikach wodnych. W kraju naszym także. Zdarza się Wam pływać kajakami? Ja chciałbym spróbować w tym roku. Mam znajomych którzy regularnie wybierają się na taką atrakcję wodną a na gosup.pl zaopatrują się w niezbędny sprzęt. Jeśli się dużo pływa to myślę, że warto mieć własny kajak.
OdpowiedzUsuń