wtorek, 12 lutego 2013

Izrael. Tel Awiw - Cezarea - Hajfa. Cz. 2



Dzień 1. Shalom Tel Awiw

Miasto nowoczesne, rozrywkowe, w którym każdy znajdzie coś dla siebie. Zdecydowaliśmy się pozostać tam jednak tylko przez jeden dzień ze względu na to, że mieliśmy napięty grafik i chcieliśmy zajrzeć do wielu miejsc. Już wtedy zauważyliśmy, że oznaczenia drogowe pozwolą na dość swobodne poruszanie się właściwie tylko z mapą, bo każda ulica jest oznaczona i można zobaczyć wiele drogowskazów kierujących do odpowiednich dróg wyjazdowych. Najwięcej problemów mieliśmy z parkowaniem. Parkingi co prawda wszędzie, ale w Szabat wiele osób było w domach, dlatego w rejonie naszego hostelu bardzo trudno było zaparkować. Nocowaliśmy w hostelu Gordon Inn przy ulicy Gordon. W ramach oszczędności spaliśmy w czteroosobowym pokoju, na szczęście z własną łazienką. W hostelu można skorzystać z bezpłatnej przechowalni bagażu, jeśli ma się coś, czego nie chce się brać w dalszą podróż. Dlatego tam właśnie pozostawiliśmy na tydzień niepotrzebną nam walizę z zimowymi kurtkami, szalami i czapkami. Załapaliśmy się jeszcze na darmowe śniadanie, a po nim poszliśmy nad morze.

Ostatkami sił

Plaża Tel Awiwu jest rewelacyjna. Co prawda nawet w porze poza sezonem kręci się tam mnóstwo i turystów, i miejscowych, ale pogoda, na jaką trafiliśmy (ok. 22 stopni), w ciągu dwóch godzin dostarczyła nam brakującego od kilku miesięcy w Polsce słońca.

Wieczorem wybraliśmy się do Starej Jafy, gdzie znajdują się domy o ciekawej architekturze, i morze, i molo. W samym sercu Starej Jafy jest wzgórze, z którego rozciąga się piękna panorama na cały Tel Awiw. Widać naprawdę dużo. Warto się tam wdrapać. Nawet po nieprzespanej nocy w samolocie, przygodzie z wypożyczaniem auta i intensywnym dniu spędzonym na plaży.

W Szabat co prawda życie w niektórych częściach Tel Awiwu zamiera. I przed tym nas przestrzegano. Ale okazuje się, że większe supermarkety są otwarte. Również otwarte są restauracje, puby, kluby. Zresztą gdzie miałyby być otwarte, jak nie w Tel Awiwie...

Miasto jest bardzo drogie. Za kolację dla dwóch osób w przeciętnej restauracji zapłaciliśmy około 100 zł. Niewiele tańsza byłaby jednak kolacja zorganizowana z produktów zakupionych w sklepie w Tel Awiwie. A więc doradzam chodzenie do restauracji.

Dzień 2. Z przystankiem w Cezarei

Z Tel Awiwu do Hajfy wiedzie bardzo dobra droga, oczywiście z czytelnymi oznaczeniami. Jadąc do Hajfy, podjęliśmy decyzję o tym, żeby wstąpić do Cearei. O ile znaki do miasta prowadzą, o tyle w samej Cezarei trochę błądziliśmy, aby dotrzeć do starożytnego miasta. Najpierw oznaczenia poprowadziły nas do rzymskiego akweduktu, który biegnie na pewnym odcinku wzdłuż plaży. Mimo że nie sezon, to tam też było sporo ludzi. Plaża dość czysta, ale największą atrakcją jest akwedukt, który można "podtrzymywać", po którym można biegać i który można najzwyczajniej w świecie podziwiać. Mi szczególnie przypadł do gustu. Jednak po pół godziny ruszyliśmy na poszukiwania starożytnego miasta. I z pomocą miejscowych udało się.

Raj dla miłośników ruin

Przed wejściem nie wiedzieliśmy, ale teraz już wiemy, że w Izraelu płaci się praktycznie za wszystko. Kompleks w Cezarei to jedno wielkie wykopalisko. Wspaniałe ruiny dawnego portu, komnaty rzymskich urzędników, hipodrom, amfiteatr... Miejsce pozostawia niezwykłe wspomnienia - szczególnie widoki. Jedyne miejsce, które do tej pory zrobiło na mnie tak duże wrażenie (jeśli chodzi o ruiny) to termy Antoniusza w tunezyjskiej Kartaginie. A w Cezarei na terenie starożytnego kompleksu, można i zjeść, i napić się, i poopalać się na soczystozielonej trawie. W sezonie ponoć można na terenie starożytnego portu nawet nurkować. Woda bardzo czysta, a niesamowite wrażenie robią liczne starożytne mozaiki systematycznie odsłaniane przez archeologów i reperowane przez konserwatorów. Uwielbiam ruiny. Jak dla mnie - raj!

Na terenie ruin znajduje się coś na kształt kina, gdzie można obejrzeć wyświetlane w różnych językach filmy o historii Cezarei oraz posłuchać, co mają do powiedzenia do współczesnych wielcy Rzymianie tamtych czasów.

I dalej, w drogę ku północy

Po około 3-godzinnym pobycie w moim ulubionym starożytnym mieście ruszyliśmy do Hajfy. Tu z orientacją w terenie było znacznie gorzej. Ale udało się. Dotarliśmy do hostelu, w którym mieliśmy już oddzielne pokoje z własnymi łazienkami. O całkiem niezłym standardzie. W tymże hostelu upolowaliśmy superprzewodnik po Izraelu mojej ulubionej serii Eyewitness Travel na półeczce z karteczką: „weź książkę i zostaw jedną w zamian”. Niestety, nic w zamian nie mieliśmy, dlatego musimy tam wrócić, żeby spłacić dług.

Hostel był położony w centrum Hajfy, 10 minut piechotą od najatrakcyjniejszego turystycznie obiektu i 5 minut piechotą od chyba najkrótszej na świecie linii metra. Pod samymi drzwiami mieliśmy darmowe miejsce parkingowe. No i oczywiście nie odmówiłem sobie podróży tym metrem. Konstrukcyjnie metro przypomina kolej na Gubałówkę, z tym że wagony wyglądają jak prawdziwe metro i jedzie się tunelem wydrążonym w skale. No, ale to jest metro! Niestety, gdy wjechaliśmy na górę Karmel, nie udało się nam naleźć żadnego punktu widokowego, więc zaraz wróciliśmy na dół. Jadąc z powrotem na Plac Paryski trochę się wygłupialiśmy. Co jakiś czas ktoś na nas zerkał. Gdy dojechaliśmy do ostatniej stacji, okazało się, że była to Polka, która w Hajfie mieszka od prawie 20 lat. Udzieliła nam kilku cennych wskazówek co do dalszej podróży, ale było już za późno, żeby z nich skorzystać, bo mieliśmy zarezerwowane noclegi. Wyglądało na to, że pani przyjechała do Izraela za głosem serca, ale z czasem czar jej miłości chyba prysł i teraz jest samotną Polką w Izraelu, świetnie mówiącą po hebrajsku, polsku, rosyjsku i angielsku. Trochę narzekała na pogodę, bo w dniu, gdy przyjechaliśmy do Hajfy, było około 18 stopni, czyli „za zimno”.

A następnego dnia wyśmienite śniadanie w hostelu. Po nim dziewczyny udały się na leżakowanie, a ja i Tomek wybraliśmy się na spacer na pocztę (by wysłać kartki) i by wdrapać się do ogrodów bahaickich. Są genialne. Ich kolory (w tym zieleń) oraz symetria - rzucają na kolana. A panorama na port niespotykana...

piątek, 1 lutego 2013

Izrael. Tam trzeba być! Cz. 1



Był luty. Spory mróz za oknem. Zadzwoniła Ania i resztkami tchu wykrzyknęła: „Są bilety do Izraela po 600 złotych w obie strony za osobę! Lecimy!” Drżenie rąk, poszukiwanie znajomych, którzy by z nami pojechali i stres, czy aby na pewno upolujemy te bilety w tak dobrej cenie. 5 minut później gotowi byliśmy polecieć sami, a za kolejnych 5 minut bilety mieliśmy w garści. Tylko że dopiero na ... Sylwestra. Jedno jest pewne - warto było czekać!!! Dzień po tym, jak zarezerwowaliśmy bilety, dwoje naszych znajomych zarezerwowało bilety na podobny termin. A więc było nas już czworo.


 Wyjazd do ostatniej chwili był niepewny - zmiana pracy i problemy z urlopem powodowały, że byliśmy skłonni do ostatniej chwili zrezygnować, tym bardziej że noclegów szukaliśmy na niecały tydzień przed wylotem. Wtedy też zaczęliśmy mniej więcej planować trasę podróży - z założeniem, że w każdej chwili możemy ją zmodyfikować. Do ostatniej chwili też zastanawialiśmy się nad środkami lokomocji. Byliśmy w kropce, bo lądowaliśmy w Tel Awiwie w czasie Szabatu, a więc transportu publicznego po prostu nie było. Pomyśleliśmy, że na pewno wykombinujemy coś na miejscu. I tak było.

Którędy i gdzie?

Mieliśmy 8 dni na podróż po Izraelu, z początkiem i końcem w Tel Awiwie. Przewodniki różnie mówią o tym, ile czasu potrzeba na zwiedzenie tej metropolii, ale my postawiliśmy na inne rejony. Poza tym na intensywność naszej wyprawy miała wpływ koleżanka, która w podróż z nami wybrała się będąc w ciąży, a zatem nie mogliśmy szaleć. A zatem stanęło na po jednym noclegu w Tel Awiwie - po przyjeździe i przed wyjazdem, jeden nocleg w Hajfie i cztery noce w Jerozolimie. W trakcie myśleliśmy, by ten plan zrewidować, ale ostatecznie układ noclegów pozostał. Zabrakło nam tylko Eilatu i wypadu na teren Jordanii, m. in. do Petry, ale to będzie motyw kolejnej podróży, wszak w tamte rejony powrócimy.

Ciasne, ale "własne"

Nasze auto
Nasz "piąty pasażer" - bagaż
Gdy około godziny 3 nad ranem znaleźliśmy się na największym izraelskim lotnisku, rady miejscowych nie pozostawiały złudzeń - najlepiej będzie jednak skorzystać z wypożyczalni samochodów - szczególnie że byliśmy we czwórkę oraz że planowaliśmy przemieszczać się dość intensywnie. Nie do końca wiedzieliśmy, czy się uda, bo różni dystrybutorzy żądają różnych kwot kaucji za różne auta. Moja karta kredytowa miała zbyt niski limit, aby cokolwiek wypożyczyć. na szczęście kolega miał wyższy limit. Wypożyczyliśmy niewielkiego Suzuki Alto. Był idealny, bo malutko palił i niedużo zapłaciliśmy za wypożyczenie (około 900 zł za 8 dni). Tylko trochę było ciasno w drodze z lotniska do hostelu, bo mieliśmy sporo walizek, a więc między dziewczynami z tyłu trzeba było ułożyć kolumnę. Na szczęście nadmierny bagaż w postaci w połowie pustej walizki pozostawiliśmy w naszym pierwszym hostelu. Walizka w nim na nas czekała przez dalszą podróż.

Analogowa nawigacja


Nawigator w akcji
W wypożyczalni zaoferowano nam GPS, którego wynajęcie było bardzo drogie. Ale z racji, że do każdego wypożyczonego auta dają mapę drogową kraju (bardzo skromną, z głównymi drogami i z mapami szczegółowymi centrów trzech miast), postanowiliśmy, że to ja będę nawigacją, a Tomek kierowcą. Dziewczyny za to miały polować na tabliczki z nazwami ulic w miastach. Taki układ funkcjonował! Dzięki niemu w naszej wspólnej kieszeni pozostało w przeliczeniu około 600 zł.

Drogi w Izraelu mają bardzo dobre oznaczenia. Niestety, im bliżej strefy palestyńskiej, tym gorzej, ale podróż autem z prostą mapą jest do odbycia. Czasami myliło nas to, że w dane miejsce można dojechać kilkoma drogami i każdy wariant był oznaczony. Jednak nie zawsze było tak logicznie. Oznaczenia wydają się nieco gorsze np. w Jerozolimie. Tel Awiw pod tym względem jest dużo lepszy. Ale ogólnie wszędzie można sobie poradzić. Pewnie około 95 procent oznaczeń jest zapisanych alfabetem łacińskim, a więc Europejczyk sobie poradzi.

Drogi

Sama sieć dróg w Izraelu jest bardzo dobrze zorganizowana. Tylko jedna droga jest płatna. To autostrada nr 6 o przebiegu północ-południe. My sprytnie tej drogi unikaliśmy, korzystając z równoległych dróg nr 2 i 4 oraz mniejszych. Standard dróg jest bardzo dobry. Na większości dróg - nawet najwyższych kategorii - (poza wspomnianą „szóstką”) są jednopoziomowe skrzyżowania ze światłami, a więc dość często trzeba zwalniać, ale jeździ się i tak świetnie.

Stoisz - płacisz

Za postój auta w wielu miejscach trzeba zapłacić, szczególnie w rejonach centrum i w określonych godzinach. Najgorzej pod tym względem jest w Jerozolimie. Tam w rejonie centrum praktycznie nie ma ulic, na których parkingi są darmowe, no ale dla chcącego nic trudnego. Godzina parkowania w Jerozolimie kosztuje od 3 do 5 szekli.

W Tel Awiwie i w Hajfie jest nieco łatwiej o parking darmowy, jednak i tak trudno jest zaparkować ze względu na brak miejsc. A mandaty za złe parkowanie lub za nieopłacenie postoju są ponoć dość wysokie. My na szczęście żadnego nie dostaliśmy.

CIĄG DALSZY NASTĄPI. JUŻ WKRÓTCE.