piątek, 1 lutego 2013

Izrael. Tam trzeba być! Cz. 1



Był luty. Spory mróz za oknem. Zadzwoniła Ania i resztkami tchu wykrzyknęła: „Są bilety do Izraela po 600 złotych w obie strony za osobę! Lecimy!” Drżenie rąk, poszukiwanie znajomych, którzy by z nami pojechali i stres, czy aby na pewno upolujemy te bilety w tak dobrej cenie. 5 minut później gotowi byliśmy polecieć sami, a za kolejnych 5 minut bilety mieliśmy w garści. Tylko że dopiero na ... Sylwestra. Jedno jest pewne - warto było czekać!!! Dzień po tym, jak zarezerwowaliśmy bilety, dwoje naszych znajomych zarezerwowało bilety na podobny termin. A więc było nas już czworo.


 Wyjazd do ostatniej chwili był niepewny - zmiana pracy i problemy z urlopem powodowały, że byliśmy skłonni do ostatniej chwili zrezygnować, tym bardziej że noclegów szukaliśmy na niecały tydzień przed wylotem. Wtedy też zaczęliśmy mniej więcej planować trasę podróży - z założeniem, że w każdej chwili możemy ją zmodyfikować. Do ostatniej chwili też zastanawialiśmy się nad środkami lokomocji. Byliśmy w kropce, bo lądowaliśmy w Tel Awiwie w czasie Szabatu, a więc transportu publicznego po prostu nie było. Pomyśleliśmy, że na pewno wykombinujemy coś na miejscu. I tak było.

Którędy i gdzie?

Mieliśmy 8 dni na podróż po Izraelu, z początkiem i końcem w Tel Awiwie. Przewodniki różnie mówią o tym, ile czasu potrzeba na zwiedzenie tej metropolii, ale my postawiliśmy na inne rejony. Poza tym na intensywność naszej wyprawy miała wpływ koleżanka, która w podróż z nami wybrała się będąc w ciąży, a zatem nie mogliśmy szaleć. A zatem stanęło na po jednym noclegu w Tel Awiwie - po przyjeździe i przed wyjazdem, jeden nocleg w Hajfie i cztery noce w Jerozolimie. W trakcie myśleliśmy, by ten plan zrewidować, ale ostatecznie układ noclegów pozostał. Zabrakło nam tylko Eilatu i wypadu na teren Jordanii, m. in. do Petry, ale to będzie motyw kolejnej podróży, wszak w tamte rejony powrócimy.

Ciasne, ale "własne"

Nasze auto
Nasz "piąty pasażer" - bagaż
Gdy około godziny 3 nad ranem znaleźliśmy się na największym izraelskim lotnisku, rady miejscowych nie pozostawiały złudzeń - najlepiej będzie jednak skorzystać z wypożyczalni samochodów - szczególnie że byliśmy we czwórkę oraz że planowaliśmy przemieszczać się dość intensywnie. Nie do końca wiedzieliśmy, czy się uda, bo różni dystrybutorzy żądają różnych kwot kaucji za różne auta. Moja karta kredytowa miała zbyt niski limit, aby cokolwiek wypożyczyć. na szczęście kolega miał wyższy limit. Wypożyczyliśmy niewielkiego Suzuki Alto. Był idealny, bo malutko palił i niedużo zapłaciliśmy za wypożyczenie (około 900 zł za 8 dni). Tylko trochę było ciasno w drodze z lotniska do hostelu, bo mieliśmy sporo walizek, a więc między dziewczynami z tyłu trzeba było ułożyć kolumnę. Na szczęście nadmierny bagaż w postaci w połowie pustej walizki pozostawiliśmy w naszym pierwszym hostelu. Walizka w nim na nas czekała przez dalszą podróż.

Analogowa nawigacja


Nawigator w akcji
W wypożyczalni zaoferowano nam GPS, którego wynajęcie było bardzo drogie. Ale z racji, że do każdego wypożyczonego auta dają mapę drogową kraju (bardzo skromną, z głównymi drogami i z mapami szczegółowymi centrów trzech miast), postanowiliśmy, że to ja będę nawigacją, a Tomek kierowcą. Dziewczyny za to miały polować na tabliczki z nazwami ulic w miastach. Taki układ funkcjonował! Dzięki niemu w naszej wspólnej kieszeni pozostało w przeliczeniu około 600 zł.

Drogi w Izraelu mają bardzo dobre oznaczenia. Niestety, im bliżej strefy palestyńskiej, tym gorzej, ale podróż autem z prostą mapą jest do odbycia. Czasami myliło nas to, że w dane miejsce można dojechać kilkoma drogami i każdy wariant był oznaczony. Jednak nie zawsze było tak logicznie. Oznaczenia wydają się nieco gorsze np. w Jerozolimie. Tel Awiw pod tym względem jest dużo lepszy. Ale ogólnie wszędzie można sobie poradzić. Pewnie około 95 procent oznaczeń jest zapisanych alfabetem łacińskim, a więc Europejczyk sobie poradzi.

Drogi

Sama sieć dróg w Izraelu jest bardzo dobrze zorganizowana. Tylko jedna droga jest płatna. To autostrada nr 6 o przebiegu północ-południe. My sprytnie tej drogi unikaliśmy, korzystając z równoległych dróg nr 2 i 4 oraz mniejszych. Standard dróg jest bardzo dobry. Na większości dróg - nawet najwyższych kategorii - (poza wspomnianą „szóstką”) są jednopoziomowe skrzyżowania ze światłami, a więc dość często trzeba zwalniać, ale jeździ się i tak świetnie.

Stoisz - płacisz

Za postój auta w wielu miejscach trzeba zapłacić, szczególnie w rejonach centrum i w określonych godzinach. Najgorzej pod tym względem jest w Jerozolimie. Tam w rejonie centrum praktycznie nie ma ulic, na których parkingi są darmowe, no ale dla chcącego nic trudnego. Godzina parkowania w Jerozolimie kosztuje od 3 do 5 szekli.

W Tel Awiwie i w Hajfie jest nieco łatwiej o parking darmowy, jednak i tak trudno jest zaparkować ze względu na brak miejsc. A mandaty za złe parkowanie lub za nieopłacenie postoju są ponoć dość wysokie. My na szczęście żadnego nie dostaliśmy.

CIĄG DALSZY NASTĄPI. JUŻ WKRÓTCE.

3 komentarze:

  1. Bomba!
    Bardzo mi się podoba, będę niecierpliwie czekała na kolejne wpisy, ale, na litość Pana, wstaw opcję dodania do obserwowanych!

    OdpowiedzUsuń
  2. Fajne! Miło się czyta. Aż nabrałam ochoty,żeby wreszcie gdzieś się ruszyć! (Z malutkim dzieckiem to jeszcze większe wyzwanie). Czekamy na dalsze wpisy :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też z niecierpliwością czekam na dalsze wpisy :) Ciesze się, że postanowiłeś pisać bloga :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń